Dzisiaj po powrocie z pracy wsiadłam na rower i pojechałam szybko do lasu w poszukiwaniu grzybów. Kręciłam się po lesie ponad godzinę, nie było nic 🙁 Objechałam las, wyjechałam do asfaltu i miałam wracać do domu, stanęłam jeszcze na chwilę żeby zrobić kilka zdjęć i wtedy go zauważyłam 🙂
Gdy okazało się że są to na 100% kanie, wsiadłam na rower i wróciłam po tą pierwszą uważnie rozglądając się na boki. W sumie znalazłam ich 15 🙂 i przypadkowo 4 maślaki 🙂 Po drodze wjechałam jeszcze do sąsiada grzybiarza, żeby się utwierdzić że to na pewno kanie a nie muchomory (jeśli nie jesteście pewni, zapytajcie kogoś kto się zna albo nie bierzcie grzybów, nie warto narażać życia). Kanie są bardzo delikatnymi grzybami, trzeba się podczas transportu ostrożnie z nimi obchodzić.
Nierozwinięte kanie można wstawić do wiaderka z wodą (tak żeby trzon był zanurzony), powinny się w ciągu nocy rozwinąć.
Jest więc kolacja że palce lizać 🙂
Przygotowanie bardzo proste:
Odciąć ogonki kani (nie wyrzucać – można je zamrozić, ususzyć, ugotować itd), grzyby delikatnie opłukać pod bieżącą zimną wodą, wysuszyć papierem ręcznikowym, można odciąć odstający czubek kani (tak w ogóle grzyb ten nazywa się Czubajka kania 🙂 m.in. tym czubkiem różni się od muchomora)
posolić z obu stron, oprószyć pieprzem i pieprzem ziołowym, obtoczyć grzybka w bułce tartej dociskając go żeby się bułka przykleiła 🙂
Smażymy na rozgrzanym oleju do zrumienienia bułki po ok 2 minuty z każdej strony, do czasu aż grzyb zrobi się miękki, wręcz sflaczały 😉
Zjadamy od razu (jest taki pyszny że ciężko się powstrzymać 🙂
Smacznego!!!